Witam Was kochani poświątecznie.
Już czas powrotu do codziennych zajęć i niestety pracy. Oczywiście bez entuzjazmu drepczę do biura i tradycyjnej roboty, a z radością biorę się za moje robótki.
Jak u nas miną świąteczny czas? Ciężko, smutno, z kamieniem na sercu. Nie myślałam, że tyle nerwów i samokontroli będą mnie kosztowały te rodzinne spotkania. Jedno mnie przeraziło najbardziej... nikt nie zastanawia się nad tym co ja czuję i czego, mimo tych złych wydarzeń, pragnę w życiu. Wyznaczyli mi rolę niewolnika mojej mamy, który ma być na każde jej skinienie, na każde fochy-niefochy. Wiem, wiem, nie narzekam już ....
Więc tradycyjnie, by odwrócić myśli i pozabijać czas wzięłam się za przerabianie. Tym razem pod pędzel poszła herbaciarka i album na zdjęcia. Skończone jest tylko jedno pudełeczko, bo okazało się, że mężuś rozpędził się w Castoramie i kupił lakier jachtowy bursztynowy i nagle biała powierzchnia pozostała brązowa:( Oj było odwracania, było, no i oberwało się komuś po nosie:)
Poniżej tradycyjna herbaciarka, w popularny wzór (mi się jednak strasznie podoba i się pochyliłam nad nim), ze sękaczem dwuskładnikowym.
Zapraszam:)
Zrobiliśmy sobie wczoraj z Panem Mężem "seans" marzeniowy:)
Każde z nas głośno powiedziało, co mu po głowie chodzi, czego by pragnął gdyby sprawy potoczyły się inaczej... a może gdybyśmy tylko potrafili wziąć życie bardziej w swoje ręce...
I wiecie co... lepiej nam się zrobiło na duchu. Bo marzyć trzeba. Musimy mieć jakieś cele mniej lub bardziej osiągalne. Musimy do czegoś dążyć i czasem sprawiać sobie małe przyjemności.